Jeszcze raz o niebie w gębie.

Jeszcze raz(  już było w  tym temacie  na:  https://lucyostrachu.pl/2017/10/niebo-w-gebie/), gdyż  mogłabym o tym na okrągło, bo każdy z nas może mieć to niebo w gębie – pyszne zdrowe warzywa, dające wiele możliwości kulinarnych, kiedy miałby tylko na to ochotę, gdybyśmy tylko umieli postawić na jakość warzyw, zamiast w szaleństwie gonitwy  za pieniądzem i pod jego wpływem ,  iść na ilość i zupełnie niepotrzebnie produkować ogromne masy małowartościowej, a jeszcze częściej bezwartościowej, mutowanej wedle zasad zysku,  paszy dla ludzi i zwierząt hodowlanych i tych nam towarzyszących, tworząc tym samym niezdrowe koło przeróżnych chorób i uzależnień.

Przy konsumpcji wyłącznie roślinnej potrzebowalibyśmy kilkakrotnie mniej tejże masy roślinnej i wielokrotnie mniej energii i wody, więc moglibyśmy postawić na jakość żywności tym samym przyczynić się w znaczącym stopniu do ochrony środowiska.

Ktoś mógłby zapytać: – Czym nawozić? Sztuczne nawozy niezdrowe, a obornika, gnojówki….. bez zwierząt nie ma. Istnieje jeszcze kompost, płodozmian, dawna trójpolówka( przy mniejszym zapotrzebowaniu na powierzchnię uprawną), gnojówka z wszechobecnych chwastów, pokrzyw….. i jeszcze jedna, ważna kwestia, o której  zapominamy. Odżywiając się zdrowo, sami produkowalibyśmy zdrowy nie przekwaszony nawóz, bez pasożytów, a w dobie coraz to większych możliwości technicznych  instalacja odpowiedniego systemu toalet nie wydaje się niemożliwa, bo przecież już w starożytnym Rzymie uryna z toalet trafiała do pralni. Kto pochodzi ze wsi, wie, że zasoby zewnętrznych toalet nierzadko wykorzystywane były, jako nawozy pod uprawy. Mam znajomych w Niemczech – jeszcze EKO – pionierów, grillujących przy pomocy energii ze słońca, jeżdżących elektrycznym samochodem i posiadających specjalną toaletę w ogrodzie, która ma „zdolność” oddzielania ka – ka od pi – pi(to po niemiecku), przy czym to ka – ka(fajna nazwa na nawóz ludzki) jest wykorzystywane do zasilania roślin – czyli – mamy tu do czynienia z genialnym, „małym perpetuum mobile”. Niestety w tym wszystkim brakuje mi jeszcze weganizmu.

Zrobiłam sobie mały zapas „nieba w gębie”, bo pan u którego kupuję uprzedził mnie, że kończą mu się już zasoby warzyw przeznaczone na sprzedaż. Szkoda.

Dzisiaj na obiad była zupa z brukwi (całość z „nieba w gębie”) i bezglutenowe naleśniki z musem kokosowo – truskawkowym. Zupa, to pokrojone i ugotowane w wodzie z kostką rosołowa warzywną i podsmażoną na oleju kokosowym cebulką i czosnkiem: brukiew, marchew, seler, por, ziemniaki. Z tymże pokrojoną w kostkę brukiew należy najpierw zalać wrzątkiem, odstawić na chwilę, później odcedzić, co powoduje likwidację gorzkawo piekącego posmaku tego warzywa. Zupę doprawiamy maggi, zieleniną i majerankiem. Ten ostatni koniecznie.

Nalesniki – ciasto bezglutenowe z mąk w proporcjach mniej – więcej: 1 – 1 – 1, z ciecierzycy, kukurydzianej i mieszanki bezglutenowych mak do wypieku chleba. Cześć płynna, to szklanka kefiru roślinnego, szklanka wody, kilka łyżek mleka kokosowego, banan. Całość zmiksowana blenderem z dodatkiem odrobiny soli, ksylolitu, cukru waniliowego i proszku do pieczenia,  do konsystencji gęstej śmietany. Naleśniki usmażone na nieprzywierającej patelni.

Mus, to króciutko przesmażone( dla odkażenia) mrożone truskawki zmiksowane blenderem z gęstą częścią mleka kokosowego.

Obok mój wnusio gotował dla mnie w swojej wojskowej kuchni wegańskie potrawy z plasteliny.