Gdzie rodzi się miłość?

Gdzie rodzi się miłość?  W SERCU – spontanicznie odpowiadały dzieci pamiętające jeszcze czystą PRAWDĘ, ale dorosła pani prowadząca poranny, niedzielny program radiowej trójki dla dzieci, niestety sprostowała – wykrzywiając nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz WRODZONĄ PRAWDĘ w małym człowieku. Dorosła pani autorytatywnie stwierdziła że miłość rodzi się o zgrozo – w MÓZGU.

Wiele lat zajęło mi przypomnienie sobie, że miłość wcale NIE RODZI SIĘ W MÓZGU, że miłość NIE RODZI SIĘ WCALE, że miłość po prostu w nas jest, albo jej nie ma, ale tylko dlatego JEJ nie ma , bo o NIEJ zapomnieliśmy. 

MÓZG, a raczej UMYSŁ  jest  ŻEBRAKIEM MIŁOŚCI. Nieustannie żebrzemy o miłość, zniewalając przy tym siebie i innych dookoła, bo zostaliśmy przekonani i w tym przekonaniu utrzymuje nas WSZYSTKO – cały ten chory system, że miłość jest na zewnątrz, poza nami, a MIŁOŚĆ jest w nas, jak ta najmniejsza postać  rosyjskiej lalki matrioszki, nieustannie puka do nas, przytłoczona wieloma warstwami, które nie są nasze.  

Kolejny raz los skonfrontował mnie z chorobą – z braku miłości, dlatego postanowiłam o tym napisać. Wnuk zdecydował wyprowadzić się od babci, z jej kamienicy, gdzie miał „własne” mieszkanie, ale nie miał własnego życia, bo babcia wiedziała co dla niego najlepsze. W wieku 29 lat mężczyzna uświadomił sobie, albo też uświadomił mu to jego  terapeuta, że nie żyje własnym życiem, że jedynie spełnia oczekiwania rodziny.

Babcia się jednak nie poddała, a raczej nie poddał się jej umysł i podświadomie wykreował – stwardnienie boczne rozsiane. Teraz wnuk, córka „MUSZĄ”, są na zawołanie, bo umysł niestety dobrze wie, że manipulacja poczuciem winy  „zawsze” działa. Starsza pani ma złudzenie, że jest kochana, ale to tylko złudzenie, bo twarz córki wyraźnie mówi, że iluzja jej matki trwać wiecznie nie będzie.

Kiedy mijam kobietę w moim wieku spacerującą z mamusią, „staruszką” pod rękę, a nie dalej jak wczoraj widziałam  jej męża, mocno zdegenerowanego już alkoholika, zawsze samego, chociaż z pieskiem, to nie muszę się zastanawiać co było pierwsze, alkoholizm męża, czy uzależnienie od matki. Jedno jest pewne – mamusia „wygrała”.

Sami się rodzimy, jedynie sami ze sobą spędzamy każdą chwilę, sami też umrzemy,  więc  SAMI SIEBIE PRZEDE WSZYSTKIM POWINNIŚMY KOCHAĆ. POKOCHAĆ SIEBIE, to tylko pozornie trudna sprawa, bo MIŁOŚĆ po prostu JEST W NAS, w naszym SERCU. Trzeba tylko zrzucić te wszystkie zewnętrzne warstwy, które JĄ przytłaczają. Wszystkie utarte schematy, wyuczoną wiedzę, którą dusza ma „gdzieś”, przekonania, które nie są nasze i odkopać tę malutką, najmniejszą matrioszkę – WIELKĄ MIŁOŚĆ, która wypełni nie tylko nas samych, da nam prawdziwą wolność,  spokój, ale wyleje się na innych, naszych bliskich, zwierzęta… na ŚWIAT.

Do Niemiec przyleciałam w sobotę po kolejne doświadczenia i na niemieckie truskawki, które o tej porze są bardziej dojrzałe tutaj w Gelsenkirchen. niż u nas na Kaszubach