Gdzieś, kiedyś czytałam, że kwiaty czarnego bzu w cieście podaje się nawet w tak zwanych wykwintnych restauracjach. Zaimprowizowałam więc trochę bezglutenowego ciasta naleśnikowego, trochę, bo był to eksperyment i zrobiłam placuszki z kwiatkami czarnego bzu w dwóch wersjach.
W pierwszej wersji użyłam trochę większych koszyczków. Kwiatki delikatnie zerwałam z drzewa rosnącego u mnie na podwórku i ułożyłam je na stole by opuścili je naturalni, chwilowi „mieszkańcy”. Tymczasem zrobiłam trochę, tak na kilka placuszków, dość rzadkiego, bezglutenowego ciasta naleśnikowego. Trzy rodzaje mąk, ryżową, kukurydzianą, z ciecierzycy, kawałek banana, kilka łyżek mleka kokosowego, ciut soli, odrobinę proszku do pieczenia zmiksowałam ręcznym blenderem. Kwiatków nie myje się, bo aromat jest w pyłku, należy je zbierać „z dala od cywilizacji”. Nie za duże koszyczki moczyłam w cieście i smażyłam na patelni z obu stron na chrupko. Niepowtarzalny smak placuszków bardzo przyjemnie mnie zaskoczył.
Jeśli komuś przeszkadza wyciąganie gałązek z placków (te większe gałązki mogą się nie dosmażyć i pozostać twardawe), może wymieszać ciasto naleśnikowe z tylko drobnymi kwiatuszkami i usmażyć cieńsze placuszki, równie smaczne. Kwiatuszki obcinałam nożyczkami nad samym ciastem.