Ponieważ kolejny raz, zostałam bez powodu „zaatakowana”, tym razem przez wegankę, oświadczam, że z dniem dzisiejszym, definitywnie już nie jestem weganką, albo po prostu nigdy nią nie byłam, chociaż siebie nią przez jakiś czas, być może pochopnie – nazywałam.
Nie „kręcą” mnie wojny, nawet mój wnuk wie, że jestem pacyfistką, bo kiedy wczoraj nie za bardzo chciałam bawić się z nim w działania wojenne, oświadczył , że ma dla mnie jednego pacyfistę bez broni, więc możemy spokojnie „wojować”.
Nie mam ochoty wojować, więc grzecznie wypisałam się z grona, byłej już znajomej, która zarzuciła mi, że „obrzydliwe„, jest to, że „wciskam… udowadniam” weganom, że nie muszą „suplementować” swojej diety i na szkodę weganom „wymyślam„, że pieczarki maja D3 (pisałam, że D, D2), że D3 w suplementach jest niewegańskie i do tego jeszcze „manipuluję, robię z siebie ofiarę„.
Zacznijmy od tego, że, ani ja, ani moja była znajoma nie jesteśmy naukowcami, prowadzącymi badania, więc w żadnym razie obie nie mamy kompetencji by udowadniać komukolwiek, cokolwiek, więc każda z nas po swojemu wciska, co sama uznaje za stosowne.
Co w moich wypowiedziach było obrzydliwe – nie wiem, więc do tego słowa się nie ustosunkuję. Manipuluje się raczej dla jakichś korzyści, a ja nie mam żadnych korzyści z tego, co piszę. Dla korzyści póki co, tylko sprzątam.
Co do „ofiary”, to sama nie potrzebuję żadnej ofiary, nie mam potrzeby robienia z siebie ofiary, ani też nigdy nie pozwalam z siebie robić ofiary.
Poza tym myślę, że tak naprawdę wcale nie chodziło, o ostatni temat dyskusji, a post z założenia miał być prowokacją dla mnie. Raczej chodziło a o moje wcześniejsze wypowiedzi na temat karmienia jednego zwierzęcia drugim, za które „nie lubi” mnie wiele wegan i nie tylko wegan.
Bez większego znaczenia dla mnie jest to, czy mnie ktoś lubi, czy nie. To, co piszę, piszę dla zwierząt. Piszę o tym, że można żyć bez zadawania, konsumowania…. cierpienia. Dla mnie nie zabijaj, to nie zabijaj i nie zadawaj cierpienia, na ile to tylko możliwe, więc w tym kierunku poszukuję, rozwijam się…..
Nie zabijam, ani dla siebie, ani dla nikogo innego. Dzisiaj i wczoraj w nocy (przy minus 11 12 stopniach mrozu) chodziłam dokarmiać psa we wsi, ciepłą karmą, bo obudził mnie skowyt, płacz, wołanie…. . Zdenerwowana, zła, „gotowa na wszystko”, poszłam za tym głosem. Wspięłam się na jakieś kamienie, przechyliłam przez siatkę kojca i nakarmiłam go ciepłą karmą ze soczewicy i warzyw, tym samym, czym karmię mojego psa. Pies uspokoił się, próbował nawet mnie rozweselić, później nie słyszałam go już więcej. Dzisiaj o 5 rano poszłam do niego znowu, bo obudził mnie cichy pisk, pewnie mi się zdawało, ale poszłam z karmą jeszcze raz.
W moim świecie, w mojej rzeczywistości……, nigdy nie nakarmię jednego zwierzęcia drugim. W mojej rzeczywistości nie ma kojców, więzień…. dla zwierząt. Nie rozumiem, nigdy nie zrozumiem, po co komu pies w kojcu, na łańcuchu. Pies ma podobno w Polsce – status zwierzęcia towarzyszącego. Pytanie tylko – Komu? Czemu? – towarzyszy w kojcu, na łańcuchu……???? Towarzyszy, ale – mrozom, skwarom, wiatrom deszczom…..w bolesnej samotności, na pewno nie człowiekowi, ani człowiek psu, w takiej sytuacji.