Nieco o witarianizmie i sajgonki z warzywami i tofu.

Osoba mojej,  nowej znajomej, która jest witarianką – pozdrawiam Panią Isa Firo –  przypomniała mi od czego zaczęła się radykalna zmiana w moim życiu. Tak naprawdę najpierw przez kilka miesięcy byłam  na diecie witariańskiej, bo ” w potrzebie” , w jednej chwili, intuicyjnie zaufałam  zbawczej mocy surowych roślin. To surowa dieta roślinna uleczyła mnie z wielu dolegliwości, dała siły do pracy, kiedy jej potrzebowałam i diametralnie zmieniła moją świadomość. Niestety zrobiłam „krok” do tyłu, a może i więcej, bo zaczęłam gotować, a nawet smażyć. Tymczasem surowa dieta roślinna ma ogromną moc uzdrawiania duszy i ciała. Nie trzeba jej uzupełniać suplementacją, bo przy tej diecie organizm wiele substancji produkuje samodzielnie. Warto więc odżywiać się surowymi roślinami, chociażby okresowo.

Pozwolę sobie tutaj zamieścić,  wyjętą z pewnej dyskusji,  bardzo ciekawą wypowiedź Pani Isa Firo:

„Właśnie 'winowajca’ jest zawsze wprowadzany do organizmu  Przecież nie może nam szkodzić coś czego nie wprowadzamy  choć większość osób właśnie tak myśli! a od czego mamy swoją fabrykę? Jest wiele produktów, które wywołują efekt homeostazy i to są prawdziwi winowajcy np: leki, suplementy niskiej jakości, produkty poch. odzwierzęcego – i nie chodzi tylko o mięso lecz o przykładowe niewinne mleko i jego przetwory np sery białe, masło, lody itd to są bardzo niebezpieczne produkty o których często i gęsto myślimy 'zdrowe’ a przy nich nasz organizm zaprzestaje produkcji wielu pierwiastków i witamin  utrwala się informacyjna niechlujność.A człowiek myśli – nie jem mięsa i choruję na niedobór wit B12. Niech teraz wszystkie osoby z niedoborem pierwiastków tak z ręką na sercu przyznają się czy oby nie wprowadzają tych substancji do organizmu? Warto wiedzieć, że są to na tyle niebezpieczne 'odwadniacze’ że nie poddają się filtracji w nerkach! mało tego coraz częściej słyszę o nadmiarze wody w organizmie -organizm zaczyna puchnąć ……tylko pytanie od czego? odpowiedz :od nadmiaru 'brudnej wody’ Im bardziej organizm zakwaszony tym więcej brudnej wody zatrzyma – ale przecież są tabletki na ten problem coraz częściej reklamowane, prawda? A przecież to wszystko ma wpływ na funkcjonowanie wszystkich narządów wewnętrznych! – w tym żołądka, jelit i wydzielania się tak zwanego czynnika wewnętrznego. To wszystko jest niezbędne w procesach krwiotwórczych a proces nie tylko wit B12 czy K,  ale też innych pierwiastków zostanie zakłócony! Człowiek sam sobie niszczy swoje czerwone ciałka krwi i zakłóca proces asymilacji żelaza. Nigdy nie widzi swojego udziału w niszczeniu własnego zdrowia  chyba czas to zmienić prawda?”

Uważam, że surowa dieta roślinna, to „wyższy poziom zaawansowania”, jeśli chodzi o odżywianie roślinne w ogóle i absolutnie można zdefiniować ten rodzaj odżywiania się, jako leczniczy.

Póki co, w swej słabości jeszcze gotuję i smażę, po to też, by zachęcić do diety roślinnej w ogóle. Dzisiaj zrobiłam sajgonki.

Sajgonki, to podobno popularna potrawa kuchni chińskiej, chociaż nazwa ta kojarzy się raczej z Wietnamem. Ostatni raz robiłam je wiele lat temu z kurczakiem, dzisiaj z delikatnym tofu, wyszły równie smacznie.

Warzywa, które akurat miałam w lodówce pokroiłam w kosteczkę. Czyli: marchew, seler, cukinia, biała rzodkiew i cebula. Zrezygnowałam z brokuł, bo uznałam, że do tego dania nie pasują.

Przyprawiłam je suszonymi, mielonymi warzywami i przyprawą do potraw chińskich, dalej lekko podsmażyłam na oliwie (opcjonalnie olej kokosowy) i udusiłam do miękkości (lubię lekko al dente).

Trzy łyżki warzyw odłożyłam do małego garnka, dołożyłam starty ząbek czosnku,  przecier pomidorowy. Tę mieszankę jeszcze lekko przesmażyłam, po czym dolałam do niej wody i całość zmiksowałam blenderem na sos, który doprawiłam mlekiem kokosowym, suszonymi, mielonymi warzywami, odrobiną cynamonu, kminku,  bazylii i lekko dosłodziłam.

Pokrojone w kostkę tofu, przyprawione kuminem i suszonymi, mielonymi warzywami,  usmażyłam osobno na patelni, na złoty kolor, dalej wymieszałam je,  z wcześniej przygotowanymi warzywami, dodałam jeszcze trochę kukurydzy z puszki.

Nadzienie zawinęłam w namoczony papier ryżowy. Zawsze zawijam podwójnie, dwa arkusze kolejno, by naleśniczki się nie rozpadały w czasie smażenia.

Ze względu na gotowe już nadzienie, sajgonek raczej nie smażę w głębokim tłuszczu, a staram się obsmażać je ze wszystkich stron, nadając im chrupiącą strukturę i aby w takim chrupiącym stanie je konsumować, ten proces wykonujemy, jako ostatni, kiedy wszystkie inne dodatki są już gotowe, łącznie ze sałatą.