Całe zamieszanie wokół – jak się utrzymuje – „obywatelskiego” projektu zaostrzenia ustawy aborcyjnej przypomniało mi o tym co dla mnie jest najważniejszym w powoływaniu nowego życia na świat. Uważam, że przede wszystkim – dziecko musi być chciane. Jeśli z takich, czy innych powodów nie chce go matka, to musi go chcieć i czekać na niego dobrze zorganizowany, w każdym drobnym szczególe, przez administrację rządową i samorządowa system opieki nad matką, później nad dzieckiem, dla którego jego własne życie będzie tym więcej warte, im więcej miłości w nim otrzyma, zarówno – co ważne – już na starcie, jak i w trakcie całego dorastania. Póki co, to o takim systemie nie słyszałam, i dlatego, choć, jako weganka jestem przeciw zabijaniu w ogóle, to tenże słynny obywatelski projekt, który jest dla mnie swoistą grą kościoła z rządem, uważam za załatwianie sprawy od „tyłu strony”. System zakazów i kar spowoduje tylko rozwój podziemnego biznesu aborcyjnego.
Jako matka niepełnosprawnego dziecka, wiem o czym mówię. Moja córka już na starcie miała pecha, bo z powodu niedopatrzenia lekarza urodziła się z porażeniem mózgowym. Mimo to nie nigdy nie miała „żalu do świata”, że jest inna. Przebojowa, z wielkim apetytem na życie, zupełnie sama, pomimo swej ułomności fizycznej i umysłowej znalazła sobie pracę w pewnym dziale pracy chronionej. Była tam jedyną osobą znacznie niepełnosprawną ruchowo, więc w wykonywaniu normy na taśmie, była daleko z tyłu za – tak naprawdę fizycznie pełnosprawnymi, zręcznymi osobami, z dużym stażem i rutyną, przeniesionymi do działu pracy chronionej po przebytej chorobie i otrzymaniu stopnia niepełnosprawności – odpowiednika dawnej trzeciej grupy inwalidzkiej. Nie przeszkadzało to kierownictwu, ale przeszkadzało bogobojnym co niedzielę komunię przyjmującym jej starszym koleżankom . ” – Powinnaś siedzieć w domu na rencie ( wtedy 450zł. ) – nie jeden raz słyszała. Córka ze swym specyficznym tupetem jakoś radziła sobie z uszczypliwością, ale pech znowu chciał, że „fajni” pan kierownik i kierowniczka poszli na zasłużoną emeryturę i pojawiła się już całkiem „nie fajna” zupełnie nieodpowiednia na to stanowisko nowa pani kierownik.
Próbowałam „coś zrobić” ze sytuacją w pracy mojej córki, ale mi się nie udało. Przy okazji dowiedziałam się tylko, że nie ma żadnej jednostki nadzorującej system pracy chronionej.
Jakiś czas po moim wyjeździe za granicę w poszukiwaniu pracy dostałam wiadomość, że moja córka znalazła się w szpitalu z ciężkim załamaniem psychicznym. Lekarz psychiatra prowadząca oświadczyła, ze może opisać historię choroby o pod kątem przyczyny – okoliczności w pracy, „ale z nimi pani nie wygra” usłyszałam. Dzisiaj córka nie jest już tą samą osobą,” siedzi w domu” pełna lęków ciągle przyjmuje leki ( już cztery lata ).
Tu apeluję do kościoła i rządu: Nie zakazami prawnymi walczy się o życie ale budową systemów, które sprawią, że się będzie chciało żyć i „rodzić nowe życie”