Wino z dzikiej róży i „mirabelek”.

Kiedy zobaczyłam na strychu, stojącą w kącie butlę, tak zwany „kruk”  do wina, pomyślałam – tyle mirabelek dookoła – zrobię wino. Ostatni raz robiłam je jakieś 30 lat temu. Później długo, długo…. stroniłam od wszelkiej „maści” alkoholu, obserwując, jaki ten ma wpływ  na otaczający mnie Świat. Raczej niesłusznie obwiniałam tę substancje, za skrzywienia rzeczywistości , do momentu, kiedy odkryłam właściwy SPIRITUS  MOVENS wszelkiego zła na tym Świecie – grzech przeciw NIE ZABIJAJ. 

ALKOHOLIZM, też poważny problem. Podobno 30 procent populacji homo sapiens nosi w genach  skłonność do tej choroby. Wiele ludzi uzależnia się od alkoholu już we wczesnej młodości i jeśli nie próbują być trzeźwymi alkoholikami, nierzadko kończą tragicznie, pogrążając przy tym swych najbliższych.

Przyszło mi ostatnio do głowy, że jeśli dieta surowa roślinna, czyli odpowiednie nawodnienie komórek w organizmie z całą pewnością leczy…, wypycha wszelkie zaległe szkodliwe substancje z organizmu, to można by nieśmiało postawić tezę, że to samo zrobi z chorobą zwaną alkoholizmem, która myślę też jest tylko chemią zalegającą w komórkach  uzależnionego od alkoholu organizmu. 

Wiele rzeczy testowałam na sobie, ale tego przypadku nie jestem w stanie przerobić, bo los akurat skłonnością do uzależnień mnie „nie obdarzył”.

Coraz częściej też skłaniam się ku tezie, że tego Świata nie da się przetrawić na trzeźwo, dlatego z otaczających mnie darów natury postanowiłam zrobić nalewkę i wino.

Zupełnie przypadkiem dorzuciłam kilka płatków dzikiej róży do mirabelek zasypanych cukrem i uzyskałam wręcz obłędny aromat i smak. 

Mamy świetny czas na połączenie mdłej w smaku dzikiej róży z kwaśną mirabelką. Pierwsza już zaczyna dojrzewać, a pod drzewami ałyczy leżą owoce w sam raz nadające się na wino.

„Mirabelki” z ałyczy zbierałam nad tym pięknym jeziorem i tak się składa, że dziką różę też, nad innym jeziorem.

Nie podam szczegółowego przepisu, bo wszystko w moim zaczynie jest spontanicznym eksperymentem. Do końca też nie pamiętam ile  i w jakich proporcjach wrzuciłam do butli mirabelek, owoców dzikiej róży i płatków tego owocu, który nadał całości niezwykłego aromatu, co wyraźnie czuć w oparach wydobywających się z rurki. Owoców użyłam w stanie surowym, by nie tracić ich cennych wartości. Zbierane w fajnych miejscach, wymagały tylko lekkiego spłukania, przy czym zachowały swoje naturalne drożdże, ale dla pewności dodałam odrobinę tych ze sklepu i butla „szaleje”. Przepisów na wina owocowe w internecie jest mnóstwo.

Najzabawniejszym jest to, że postanowiłam zrobić wino, bo stała butla. Kiedy nazbierałam owoców, butlę stłukłam przy myciu, a w sprzedaży w sobotnie popołudnie stała tylko dwa razy większa –  54 litrowa i taką spontanicznie zakupiłam, no i musiałam znowu dozbierać owoców… . Może jednak będzie okazja przetestować moją „nieśmiałą tezę”, ha, ha…”?

W pułapce strachu.

„Lucy o strachu”, nie bez powodu tak zatytułowałam swoją stronę, bo jak napisała w swym komentarzu Siza Mayo, system tak działa, że ” człowiek ma się bać i siać spustoszenie,  gdzie go nie poślą……”. Fakt ten stał się to dla mnie jasny,  kiedy przestałam jeść mięso i inne produkty odzwierzęce. Przestałam się bać, od kiedy sama już nie jestem zagrożeniem. Wcześniej bałam się pająków, myszy, tego co będzie… . Teraz ze smutkiem obserwuję innych, właściwie niemal wszystkich  dookoła, wkręconych w tę beznadziejną spiralę strachu

Kiedy wpiszemy w wyszukiwarkę – mysz polna, domowa… po wciśnięciu enter wykluje się to, „czym skorupka nasiąknięta”: szkodnik, zagrożenie sanitarne, plaga, inwazja… Jeszcze kilka lat temu miałam podobne skojarzenia, bo taki obraz o tych stworzeniach mi wpojono. Dzisiaj  widzę rzeczy zupełnie inaczej i zewsząd dostaję potwierdzenia, że człowiek tak naprawdę nie musi bać się niczego, że on sam i jego strach są największym dla niego zagrożeniem.

Człowiek sam tworzy własną rzeczywistość, siejąc strach, zbiera strach i to pomnożony. Mała myszka, która teoretycznie mogłaby żyć nawet do 4 lat, a ze względu na stres, bo właściwie wszystko jest jej wrogiem na tym świecie i to realnym wrogiem, nie wydumanym,  żyje średnio od 3 do 4 miesięcy, jest dla większości – groźnym potworem. Trzeba ją natychmiast otruć, zabić, zmiażdżyć, niech cierpi,  niech ma za swoje…. Tylko za co? Za „swoje”prawo do życia? Humanitarna pułapka? Tylko idioci, „psychopaci”… ją stosują. Przecież „to ścierwo” zaraz wróci.

Myszka ze zdjęcia ukryła się u mnie przed chłodem ubiegłej jesieni. Maleństwo znalazło jakąś dziurę, po wyciągniętej rurze i skryło się gdzieś za szafą. O tym, że jest informowało mnie ciche skrobanie. Czego?  Nie wiem, bo do dzisiaj wszystko całe. Nikomu o niej nie mówiłam, bo wiedziałam co usłyszę. Rozmnoży się, choroby, zniszczenia, smród… . Nic takiego nie zaistniało, bo tego nie oczekiwałam. Skrobie, wiem,  że jest, ale , ani zapachu, ani śladu… . Po jakimś czasie jeden, dwa ślady, bez szczególnego zapachu ściągnęłam odkurzaczem. Kiedy w grudniu wyjechałam na tydzień mój syn złapał ją w pułapkę i wypuścił w ogrodzie. Kiedy wróciłam, zrobiłam  awanturę. Sama dziwiłam się własnej reakcji. Popłakałam się…, żeby chociaż do piwnicy, ale na mróz…. Brakowało mi tego cichego skrobania, czułam pustkę. Podobną pustkę odczuwałam, kiedy dawno temu moje dzieci odnosiły  do szkoły chomiki, które były u nas w czasie wakacji. Swoją drogą – skrobanie małej myszki może zmniejszyć poczucie samotności wśród ludzi.

Jednak spryciula wróciła i była sobie cichutko do wczoraj, kiedy wnuk zauważył ją na zwisającej  ozdobie ze sznurka. – Babciu , myszka!!! zawołał z euforią. Postanowiła się ujawnić? – pomyślałam, niestety głupio, bo zwierzę było w pułapce, ale dotarło to do mnie zbyt późno.

Dziecko podało myszce skórkę i kawałek jabłuszka i zauważyłam zdziwiona, ze zwierzę jadło. Od kuli ze sznurka do schodów jest ok. 20 cm., dlatego uznałam, ze myszka się tam bawi, kiedy w końcu spostrzegłam, ze jest inaczej, że we własnej ocenie ugrzęzła, poszłam po sznurek, by zrobić jej zejście, ale zwierzątko niestety skoczyło, spadło…nie na schody, a dwa metry na ziemię.

W pierwszej chwili myśleliśmy, ze zginęła, ale po chwili podniosła się i poszła za szafę. Nie dotykałam jej, nie chciałam jej dodatkowo stresować. Nie mogłam sobie darować, ze się spóźniłam i po raz drugi z powodu tej samej myszki poleciały mi łzy.

Nie pozostawało mi nic innego, jak czekać, czy znowu zaskrobie. Cichutkie skrobanie usłyszałam już w nocy, dzisiaj wieczorem też. Mam nadzieje, ze będzie żyła.

Mała myszka jest u mnie kilka ładnych miesięcy, nie rozmnożyła się, myszy nie zjadły mnie, jak legendarnego Popiela, nie przyniosła zarazy…. Mimo stale otwartych drzwi do ogrodu, siedzi, gdzie siedziała, czuje się tam bezpieczna, nie zagraża mnie, ani ja jej.

Człowiek potrafi zbudować strach z niczego i z wszystkiego. Uzależniony od  strachu, nie dostrzega, że mysz, uchodźca…, jest tylko jego „białą myszą”, jaka w końcu objawia się alkoholikowi. 

 

 

 

Rasowych nie porzucają?

Natknęłam się dzisiaj na targu w Kościerzynie na błąkającego się psa rasy husky. Od razu zwrócił moją uwagę, bo nieco zaniedbany, dyszący, krążył, jakby czegoś szukał. Próbowałam go zwabić by poszedł za mną, nie reagował. Pobiegłam po wodę, kiedy po powrocie odszukałam go, już ktoś zdązył dać mu wody. Przy zwierzęciu dyżurowała kobieta z około 14- 16 letnią córką. Panie zawiadomiły straż miejską i czekały na jej przybycie. Nie wiem kogo było mi bardziej żal, psa, czy młodej dziewczyny, która sytuację psa mocno przeżywała. Pomyślałam, że mogłabym czasowo zaopiekować się zwierzakiem i poszłam do pobliskiego sklepu, by kupić smycz. Kiedy wróciłam ze smyczą i obrożą na miejscu była już straż miejska z kolczatką.

Na widok służb pies zareagował ucieczką i już nie pozwolił się do siebie zbliżyć. Goniłyśmy go, ale niestety pies trzymał dystans. Najbardziej zdesperowana w tej upalnej pogoni była właśnie ta młodziutka dziewczyna. Wcisnęła smycz, którą jej dałam za spodenki, by „oszukać ” psa, gdyż ten prawdopodobnie nie chciał być uwięziony i pobiegła za biednym stworzeniem, które udało się w stronę cmentarza… . Niestety dziewczynie nie udało się złapać zwierzęcia, prawdopodobnie straży miejskiej też nie. Prawdopodobnie, bo dzwoniłam, pytałam, druga zmiana  – nic nie wie.

Nie umiem przestać myśleć o tym psie. Lubiący chłód pies husky, który wyraźnie „ma alergię na smycz”, bo zapewne, jak my wszyscy kocha wolność,  samotnie błąka się w piekielny skwar w tłumie ludzi. Jak dla mnie mówi to wszystko, o biznesie, któremu jestem przeciwana. Hodowcy tak zwanych psów rasowych twierdzą, że to nie oni przyczyniają się do bezdomności zwierząt, że rasowycch… się nie porzuca. To oczywista bzdura. Dlaczego piszę ten post?  Piszę go miedzy innymi z powodu młodej, nieznanej mi dziewczyny, piszę by pogratulować matce córki i takiego wychowania. Piszę, bo boję się o psa. Bez względu na to, czy straż go znalazła, czy nie, psiak jest w paskudnej sytuacji. Sytuacji stworzonej przez człowieka, według jego widzimisię. W tym całym ferworze nie zrobiłam psu zdjęcia, zrobiły go podobno i opublikowały na Fb.,   dziewczyna i jej matka, ale nie widzę zdjęcia, ani informacji. Nie wiem nawet, czy jest to pies, czy suka.

Spełnione życzenie.

Czyżby zaczęły się spełniać moje życzenia? Zapytałam mojego syna, czy mamy gdzieś niedaleko dziko rosnące mirabelki. Następnego dnia poszłam na spacer z psem i o dziwo kilkaset metrów od mojego domu „wyrosła” przede mną ałycza, której wcześniej zwyczajnie nie zauważyłam. Podobno, jeśli w owocach pestki nie odchodzą,  to mamy do czynienia nie z mirabelkami, a z owocami drzewa o nazwie ałycza. Podobno mirabelki szczepi się na ałyczy, no i te ostatnie dojrzewaja we wrześniu.

Ja pozbierałam i zerwałam owoce już teraz, pestki nie odchodzą nawet w zupełnie miękkich owocach, czyli wiele wskazywałoby na to, że tuż obok za polem, na skarpie, „mam  do dyspozycji” – ałyczę, a z niej…

…furę, bez wszelakiej chemi, zdrowych owoców, z których zrobiłam już „aceto au mirabell” – ocet owocowy, który zamierzam użyć do sałatek. Planuję zrobić tez wino i nalewkę, chociaż wina nie robiłam ponad trzydzieści lat, a nalewki wcale.

Wypestkowałam owoce (2/3 – 3/4 słoja), zdusiłam by puściły sok i zalałam wodą z cukrem(3 łyżki). Przykryłam i co jakiś czas( dwa, trzy razy dziennie)  mieszam owoce. Kiedy owoce opadną zleję ocet i zamknę w butelkach na kilka tygodni by dojrzał.

Jeśli ktoś ma okazję, to naprawdę warto wykorzystać te bogate  w witaminy C, E, A i B6, kwas foliwy, żelazo, wapń, potas, magnez, błonnik – owoce z uroczej śliwy o dla mnie słowiańsko brzmiącej nazwie – ałycza.

 

Poczucie bezpieczeństwa.

Płynąc wczoraj wpław przez jezioro,  myślałam o  komentarzu pewnej starszej osoby, zarzucającej weganom czepianie się…, że „zabraniają” jeść mięso, a karkówka za 8, 50 zł, ludziom mającym w pamięci rodzinne tragedie, głód… „daje poczucie bezpieczeństwa „, które chce im się zabrać. no i „życie wystawia nasze człowieczeństwo na tyle prób , że mięsożerstwo to pikuś……”.

Dlaczego akurat o tym myślałam płynąc po jeziorze? Może dlatego, że od jakiegoś czasu znowu nie boję się pływać. Nie pływałam właściwie kilkadziesiąt lat. Bezpiecznie w wodzie czułam się, kiedy miałam 16 lat, później już nie bardzo. Właśnie na środku jeziora zadałam sobie to pytanie: – Co tak naprawdę  daje mi poczucie bezpieczeństwa? Odpowiedz „przyszła” natychmiast. Prawdziwe poczucie bezpieczeństwa, może dać tylko świadomość tego, że sami nie jesteśmy dla nikogo zagrożeniem. W tym kontekście mięsożerstwo, to nie pikuś… Nie możemy czuć się bezpiecznie, jeśli sami zabijamy. Karkówka za 8, 50 zł., może dać tylko złudne poczucie bezpieczeństwa.